Sułkowice: Wspomnienie ofiar mordu na niewinnych

W 68. rocznicę pacyfikacji Sułkowic, podczas uroczystości 24 lipca, złożono kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym tamte wydarzenia

Fot. Joanna Gatlik

Śmierć poniosły wtedy następujące osoby: Julian Bargieł (24 l.), Władysław Bargieł(23 l.), Tadeusz Bernecki (32 l.), Bronisław Biela (23 l.), Zofia Budzoń (46 l.), Franciszek Hyrlicki (41 l.), Franciszek Jończyk (41 l.), Feliks Kiebzak (56 l.), Stefan Kiebzak (20 l.), Karol Kluzik (57 l.), Antoni Krupa (24 l.), Józef Latoń (24 l.), Jan Latoń (49 l.), Józef Latoń (56 l.), Jan Piechota (44 l.), Jan Postawa (44 l.), Stanisław Postawa (32 l.), Stefan Pułka (23 l.), Adam Rusin (32 l.), Zygmunt Starzyk (29 l.), Jan Stokłosa (26 l.), Franciszek Stopka (30 l.), Stefan Szczepaniak (31 l.), Roman Szczepaniak (29 l.), Józef Twardosz (41 l.), Brygida Żyłowska (31 l.).

Wspomnienia sułkowiczanki Zofii Latoń
- Oj, ten koszmarny obraz utkwił mi doskonale w pamięci. W tym czasie zmarł nasz sąsiad, pan Frosztęga. W ten dzień miał być jego pogrzeb. Pamiętam, że noc wtedy była bardzo ciemna, niebo pochmurne. Od 4 rano słychać było ciężarowe wozy niemieckie wjeżdżające do Sułkowic. Rano, jak wyszłyśmy z mamą z domu, widziałyśmy dookoła Niemców, pilnujących, żeby nikt nie uciekł. Mój kuzyn wiózł nieboszczyka do kościoła, bo miał konie. O siódmej rano jechaliśmy z mamą i kilkoma osobami na ten pogrzeb. Niemcy nie pozwolili kuzynowi jechać na cmentarz. Sułkowice były zamknięte. Wszystkie  furmanki, które przejeżdżały przez Sułkowice, zatrzymywali na placu bydlęcym (obecny plac przy OSP w Sułkowicach, za budynkiem GS). Konie przywiązywali, a ludziom kazali leżeć twarzą do ziemi. Był wtedy straszliwy upał. Nikt nie mógł się ruszyć. Jak tylko ktoś podniósł głowę, to dostawał w nią kolbą. Nad kobietami i dziećmi zlitowali się ok. godz. 12 w południe. Pozwolili nam siedzieć na ziemi i chodzić po placu. Pamiętam, jak z koleżanką pobiegłyśmy do szopy, żeby nakarmić biedne konie, które ledwo stały na tym upale. W południe zagrozili też, że jeżeli znajdą jakąś broń w Sułkowicach, to spalą całą miejscowość. Na szczęście nie znaleźli. Nieboszczyka, którego wiózł mój kuzyn, wyciągnęli z trumny, kazali odwieźć do kostnicy na cmentarzu.

Jak już zgonili wszystkich na ten bydlęcy plac, to zaczęli odczytywać listę. Wiele osób zabrano do obozu. W domach pozostawały same małe dzieci. 36 osób zabrali do stodoły plebańskiej w obecnym parku i bili, maltretowali, a potem za szkołą poukładali równo na ziemi i każdemu strzelili w tył głowy. Niedaleko cmentarza Niemcy kazali wykopać rów, zalali go wapnem, wrzucili do niego ciała zamordowanych osób i zasypali. Ciała te po wojnie w 1945 r. zostały odkopane i przeniesione do zbiorowej mogiły na cmentarzu w Sułkowicach.  Pogrzeb pana Frosztęgi odbył się dopiero w niedzielę. Mojemu kuzynowi nie udało się go już dowieźć na pogrzeb, bo sam zginął z rąk oprawców.

Pacyfikacja – Piotr Sadowski (wyciąg z Monografii Gminy Sułkowice – 2006 r.)
Pierwszą akcję pacyfikacyjną w czasie okupacji ziemi myślenickiej przeprowadzono 20 czerwca 1943 r. w Krzeczowie. Bezpośrednią jej przyczyną była niemiecka prowokacja (po wsi krążył rzekomy oddział partyzancki) i nieostrożność ludzi. W wyniku akcji zastrzelono 20 osób i spalono 7 gospodarstw. W Lubniu i Tenczynie miały miejsce aresztowania. Podobny schemat akcji zastosowali Niemcy podczas pacyfikacji Sułkowic.

Nocą z 23 na 24 lipca 1944 r. na Zieloną zjechały samochody ekspedycji karnej. Stąd jeden oddział niemiecki przeszedł przez Zagumnie, ponad Malikówkę ku granicy Harbutowic, a drugi obstawił pola od Suchej Góry po Działek i Węgry. W ten sposób wieś została otoczona kordonem, po domknięciu którego kilkuosobowe grupki Niemców wywlekały z pierwszych domów przypadkowych mężczyzn, każąc się doprowadzić do osób wyszczególnionych na liście. Posuwając się stopniowo w kierunku rynku, Niemcy wypędzali z domów wszystkich mieszkańców. Na bydlęcym rynku oddzielono kobiety od mężczyzn i kazano się położyć ludziom twarzą do ziemi w równych szeregach. Wyczytywani po nazwisku musieli się zgłaszać, gdyż ostrzegano, że w przeciwnym razie po wykryciu mieli być rozstrzelani na miejscu wraz z sąsiadami po prawej i lewej. Tym zarządzeniem chciano wymusić wydanie ukrywających się przez innych, obawiających się o swe życie. Grożono również, że zostanie rozstrzelany co dziesiąty mężczyzna. Wyczytanych odprowadzano do stodoły plebańskiej, gdzie odbywały się przesłuchiwania połączone z okrutnym katowaniem.

„Około godziny piątej nad ranem rozpoczęto przesłuchania tych, którzy byli na liście, a następnie tych, których zabrali za tych, którzy się ukryli. W stodole plebańskiej na tzw. boisku, postawili stolik po prawej stronie od wejścia, na tym stoliku był krzyż stołowy, obok niego dwa świeczniki ze świecami oraz stołek na którym siedział gruby gestapowiec, po doprowadzaniu aresztowanego, ten grubas coś zapytał, np. o udział w organizacjach, obok tego pytanego stało dwóch specjalistów od bicia, czasami ten pytany nie zdążył odpowiedzieć, a ci dwaj już zaczęli bić kijami gdzie popadło, przeważnie do nieprzytomności, potem polewają wodą (...).Tak stosując różnego typu sposoby, np. wiążąc powrozem rękami do tyłu wyciągali długim powrozem przez belkę w górę, a kiedy już wisiał to bili naokoło, po rękach, nogach, po brzuchu i całym tułowiu do nieprzytomności, spuszczają na ziemię i wloką go tylnymi drzwiami i układają leżąco twarzą do ziem; inna metoda: każą wyjść na stołek ze związanymi rękami do tyłu, przywiązują drugi koniec powroza do nogi, podcinają stołek, ten wisi, a oni biją jak poprzednich (...). Po tym przesłuchaniu, około godz.16-tej, wydają wyrok śmierci przez rozstrzelanie, uzasadniając winę: przynależność do organizacji. Jak stwierdzili niektórzy będąc w pobliżu, gdy padł wyrok rozstrzelania, to ci oprawcy dobijali się by im pozwolono strzelać, byli między nimi, którzy mówili dobrze po polsku. Po wykonaniu wyroku następna grupa zajęła się załadunkiem na samochody do obozów. Około godziny 13-tej na bydlęcym rynku odliczyli co dziesiątego znacząc kredą na plecach. O godz. 16-tej, po rozstrzelaniu i załadowaniu do obozu skazańców, specjalna grupa zajęła się pogrzebaniem ciał pomordowanych. Już około godz. 13-tej, zabrano z rynku bydlęcego dziesięciu strażaków sułkowickich do wykopania mogiły, zaś do załadunku tych pomordowanych zabrano ludzi tych, którzy leżeli przed wikarówką. Grozili rozstrzelaniem za najmniejszą niechęć, nie wolno było się nikomu oglądać.” (Ziembla S.)

Na miejsce kaźni sprowadzono aresztowanych z Harbutowic. Część osób z listy została w porę ostrzeżona o obławie i zdołała się ukryć. W ten sposób ocaleli przed niechybną śmiercią: Karol i Jan Koźlak, Józef i Tadeusz Ziembla, Józef Szobesta, Stanisław Wnęk i Stanisław Bargieł. W wyniku przeprowadzonej rewizji znaleziono ukrywających się Władysława Matulskiego i Jana Latonia – tych zabrano do Izdebnika, skąd już nie powrócili. Aresztowanego Stanisława Kiebzaka doprowadzono do Domu Ludowego, gdzie gestapowcy pozwolili mu się wyspowiadać. Również jego zabrano do Izdebnika, ale po kilku dniach powrócił, przypuszczalnie za wykupem. Pozostałych mieszkańców zwolniono: Koło godziny drugiej po południu dowódca z biczem w ręku i psem kazał nam wszystkim złożyć przysięgę. Potem się rozeszliśmy do domów. Ja pobiegłam na miejsce koło domu Michała Stręka [na Zagumniu], gdzie kończono przysypywać ciała zamordowanych. Posypywano je wapnem i zasypywano ziemią.

Tragiczny dzień opisał również w kronice parafialnej ks. Jan Sidełko: „W nocy zjechało 200 policji. Przeszukano wieś, szukając podejrzanych o kradzież i zmowę z dywersantami według posiadanej listy. Potem spędzono wszystkich ludzi na rynek bydlęcy i na plac przed stodołą plebańską. kazali wszystkim leżeć twarzą do ziemi od 4 rano do 6 wieczór. Wywoływali nazwiska skazanych na śmierć. Następnie rozstrzeliwali ich po strasznych torturach, dokonywanych w stodole i wozowni plebańskiej, w taki sposób że aż mózg tryskał. Wieszali nieszczęśliwych na linach i bili bijakami od cepów, łamiąc im kości. Ledwie żywych dobijali strzałami. Zabito 26 osób. Drgające ciepłe ciała kazali włożyć do pak i zakopać we wspólnym dole, w ogrodzie poza cmentarzem. W stodole i wozowni pozostała krew ludzka. Następnie z placu bydlęcego zabrali 65 osób i wywieźli na roboty. Na pozostałych mieszkańców nałożyli karne kontyngenty. Na całe życie pozostała pamięć tamtego dnia i nocy.” (…)

Dodatkowo w nieznanych okolicznościach zginęli Jan Latoń i Władysław Matulski, zabrani do Izdebnika. Wśród ofiar pacyfikacji było kilku członków konspiracji, szczególnie z kręgów lewicowych. Zakazano wyprawiać pogrzebu pomordowanym, dopiero w 1945 r. ekshumowano ich ciała i uroczyście pochowano na cmentarzu parafialnym. Okrutna pacyfikacja wywarła piętno na mieszkańcach Sułkowic, które jest widoczne do dziś. Jak pisze Marian Stanaszek, po pacyfikacji zapanowała żałoba i wielkie przygnębienie. Nie było rodziny, która nie utraciłaby kogoś z bliskich. Wielu zaczęło podważać sens walki z okupantem i czuło niechęć do wszelakiej partyzantki. Tak więc również pod tym względem – rozbijania i niszczenia zaplecza ruchu oporu – zbrodnicza akcja Niemców odniosła skutek. Inaczej było w rejonie Wiśniowej i Lipnika – miejscowościach spacyfikowanych we wrześniu 1944 r., gdzie mimo wielkich ofiar ludność cywilna odnosiła się do partyzantów bardzo przychylnie.

Czytaj także

Komentarze

  • 01.08.2011 - 23:15
    Bardzo dobry artykuł. Gratuluję zebrania materiałów. Właśnie takie artykuły z ziemi myślenickiej i okolic interesują mnie najbardziej. Pamięć o pomordowanych niech trwa w naszych pamięciach jak najdłużej.
    4 Cytuj Zgłoś
  • 02.08.2011 - 12:03
    Jeden z zamordowanych to mój pradziadek. Został rozstrzelany jak moja babcia miała 16 lat i była najstarsza z rodzeństwa.
    4 Cytuj Zgłoś
Poinformuj o komentarzach